Koncert Jamesa Blunta – sama w Berlinie

Pojechałam do Berlina na koncert Jamesa Blunta. Dlaczego sama i co z tego wyszło? Jak było?

Pojechałam na koncert sama. Już od dłuższego czasu staram się pokonywać własne obawy. Mogłabym ich wymyślić całe mnóstwo, z dojazdem na miejsce, terroryzmem i kwestią finansową włącznie. Ale nie – podjęłam wyzwanie. Bo…

Mam w pamięci słowa przyjaciela odnośnie spełniania marzeń i dążenia do celu. Powiedział mi mówiąc o kimś „on nie mówi, on po prostu robi, taka różnica” – lub podobnymi słowy. Sens był dość jednoznaczny – gdybamy, marzymy, ale kompletnie nic z tego wynika. Utknęliśmy, nie działamy. Nie zgodziłam się  z tym wtedy i nie godzę się teraz. Ale echo tych słów mam w głowie i wtedy, gdy w mojej głowie pojawia się „chcę, ale boję się” staram się bardziej. Zamiast tylko mówić, chcę działać. Nie wszystko się udaje, ponoszę porażki, ale podejmuję działanie.

Postanowiłam zacząć od małego kroku. Zjeść żabę, jak mówią, po kawałku.

Zaczęłam od biletu. Nie mogłam się zdobyć na zakup. Przerażała mnie cena. Kilka razy pakowałam bilet do koszyka, ale rezygnowałam, gdy do ceny biletu dochodziły dodatkowe koszty. W końcu kupiłam bilet. Na takie wydarzenia warto mieć skarbonkę.

 

Nie jestem dobrą organizatorką. Fakty zdają się czasami temu przeczyć. Ale już tak jest, że bardziej skupiamy się na tym, co nie wychodzi. Wiec zamiast wzmacniać się tym, że zorganizowałam kilka imprez i wyjazdów, powracam czasem do tego, że wsiadłam do nie swojego auta albo przyjechałam do pracy w dwóch różnych butach. Ostatecznie pojechałam blablacarem, zarezerwowałam hotelik koło Mercedez Benz Areny i wróciłam blablacarem. Wszystko poszło gładko.

Dlaczego sama? Ano dlatego, że część możliwych kompanów nie zna nawet Blunta. Kolejna nie lubi takich imprez. Mogłabym wyciągnąć męża, ale mając na względzie, że moją playlistę przełącza na Kult, nie chciałam tego proponować.  Po co mi ktoś, kto będzie wzdychał? Tak, człowiek sobie za dużo wyobraża a za mało rozmawia otwarcie. Tymczasem okazało się, że on by chętnie ze mną pojechał, gdybym zaproponowała. Taki oto szum komunikacyjny. W mojej wyobraźni widziałam go wzdychającego z politowaniem, gdy ja śpiewam „Ok”.   Mąż zażyczył sobie koncertową koszulkę, na imieniny. Cholera wie, po co. Zdecydowanie muszę popracować nad komunikacją z mężem 🙂

Ze spokojem dogadałam się w recepcji, barze, arenie i gdzie tylko musiałam się czegoś dowiedzieć. Lub w sprawie, która mnie interesowała. Na przykład zainteresowałam się długą kolejką pod areną, już po wyjściu z koncertu. Myślałam, że może po autografy stoją 😉 Ale nie, to tylko kolejka po odbiór toreb w przechowalni. To mnie też czegoś nauczyło: podstawy są ważne, nie mogłam sobie przypomnieć jak po angielsku wymawia się „kolejka” 🙂 Ale udało mi się wcisnąć na końcu pytania „for”, co nie jest dla mnie łatwe w konstrukcji angielskich zdań.  Czy Niemcy mówią dobrze po angielsku? Cholera, no nie wiem. Mówić mówią. Mogłam zamienić parę zdań o bezpieczeństwie wokół MBA , kupić sobie żarcie, koszulkę, kubki, dopytać się od drogę.

Podczas koncertu wysiadło mi gardło. Nie dlatego, że aż tyle śpiewałam. Głos tracę od jakiegoś czasu, przyczyna została już zdiagnozowana.  Nie zadbałam o siebie wystarczająco, w konsekwencji zanikający głos bojkotował moje marzenie.  Następnym razem taka sytuacja nie może się zdarzyć.

Zorganizowałam sobie wyjazd i jestem z tego dumna. Każda podróż zaczyna się od pojedynczego kroku. Kolejne są niejako wymuszone. Człowiek nabiera rozpędu.

Organizacja koncertu świetna, nie ma jak się zgubić, wszystko dokładnie opisane.  Koncert świetny i … za krótki. Każda piosenka miała swoją dodatkową historię wyświetlaną na ekranie, spodziewałam się, że w tle będzie okładka płyty. James Blunt, stary koncertowy wyga, wie jak przypodobać się publice. Ma też dystans do siebie, więc pojawił się stary już żarcik o małej gitarce, czyli ukulele. Wiem, jakie stosunek ma James Blunt do swoich dawnych przebojów, więc zastanawiałam się, czy pojawi się „You’re beautiful”. Zaśpiewał.

Szlaki przetarte. Poradziłam sobie. Skreśliłam jedno z mojej „bucket listy” 🙂

 

 

6 komentarzy do “Koncert Jamesa Blunta – sama w Berlinie

  1. polegytravels

    I pod tym względem samotne podróże są fajne. Człowiek po prostu musi sobie poradzić, czegoś się dowiedzieć, więc nawet mając przed sobą barierę językową musi ją jakoś pokonać 😉 I daje radę 😉 Poznaje się dzięki temu więcej ludzi, zwiedza w inny sposób 🙂

    Polubienie

    Odpowiedz
  2. Isabellart.pl

    Podziwiam i gratuluję odwagi 🙂 O marzenia należy walczyć i jak widać one się spełniają 🙂 Zapewne koncert pozostanie w pamięci na bardzo długi czas – kurcze leciutko zazdroszczę, ale tak zdrowo 🙂 Pozdrawiam, Isabell

    Polubienie

    Odpowiedz

Dodaj komentarz